Udostępnij ten wpis

Bronisław Komorowski: Tusk skręcił w lewo, ja zostałem w centrum – wywiad Interii

Przemysław Szubartowicz: Panie prezydencie, dlaczego nie po drodze już panu z Donaldem Tuskiem?
Bronisław Komorowski: – W polityce ważna jest wspólnota drogi i celu. Starałem się przez cały okres mojego politycznego zaangażowania iść środkiem polskiej drogi. Znaczną część tej drogi przeszliśmy razem – w czasach, gdy Donald Tusk był wiceprzewodniczącym, a ja sekretarzem generalnym Unii Wolności, a potem w Platformie Obywatelskiej, która sama siebie zdefiniowała jako partia konserwatywno-liberalna. Dobrze się w tej formie ideowej czułem. Od 2010 roku nie jestem członkiem jakiejkolwiek partii. W tym czasie Platforma Obywatelska dokonała nowych wyborów ideowych. Myślę jednak, że jeśli chodzi o wspólnotę celu, to ta wspólnota trwa nadal. To marzenie o Polsce demokratycznej, europejskiej i mam nadzieję, że również wolnorynkowej. Myślę, że jeszcze nieraz nasze drogi się skrzyżują. 

Zadałem to pytanie w kontekście marszu opozycji, jaki ma się odbyć 4 czerwca w Warszawie.
– Pewnie i tu kawałek drogi będzie wspólny. Bo choć mam poważne zastrzeżenia co do potraktowania liderów innych partii opozycji demokratycznej, to na marsz pójdę. Żałuję, że nie będzie to demonstracja jedności czy choćby woli współpracy całej opozycji, ale wiem, że będzie to okazja do zademonstrowania naszego przywiązania do wartości demokratycznych. Pójdę i będę tam współtworzył prodemokratyczny tłum. Gdyby było to fizycznie możliwe, to pojechałbym tego samego dnia i do Leszna, gdzie, jak słyszę, będą świętować zwolennicy PSL i Polski 2050. Zdaje się jednak, że będzie kolizja godzinowa.

Kto odpowiada za brak opozycyjnej wspólnoty, której wyrazem mogła być wspólna lista wyborcza?
– Nie wystarczy mówić o jedności, trzeba jeszcze umieć ją budować. Przykład 4 czerwca pokazuje jawną sprzeczność między deklaracjami a uprawianą praktyką polityczną. Uważałem, że należy dążyć do jedności opozycji w stopniu maksymalnie możliwym, nie czyniąc jednak z tego politycznego fetysza czy bożka. Na jakimś etapie samo hasło jednej listy – bez możliwości, a nawet chęci zrealizowania tego postulatu – zaczęło opozycji szkodzić.

Dlaczego?
– Bo wyborcy zaczęli być już bardzo zniecierpliwieni tym, że od dłuższego czasu słyszeli hasło o jedności, a praktyka była zdecydowanie inna.

Wszyscy liderzy zawiedli czy jacyś konkretni?

– Pan chce, żebym koniecznie coś złego powiedział o którymkolwiek z nich, ale pan się nie doczeka. 

Dlaczego coś złego? Przecież wszyscy wiedzą, że ani Szymon Hołownia, ani Władysław Kosiniak-Kamysz z różnych powodów nie chcieli budować wspólnej listy.
– Tak jak w przypadku marszu 4 czerwca, tak w sprawie wspólnej listy konieczny jest dobry klimat. Taki klimat nie został zbudowany. Dlatego uważam, że ważniejsze od postulowania pełnej jedności jest pokazywanie umiejętności współpracy dzisiaj. Potrzebne są wspólne inicjatywy, wspólne stanowiska polityczne i unikanie pokus wzajemnej krytyki. Konflikty wewnętrzne zostawmy Morawieckiemu i Ziobrze. Z tego punktu widzenia marsz z okazji 4 czerwca jest niewykorzystaną okazją.

Czy trzy listy opozycji mogą skutecznie zmierzyć się z władzą?
– Uważam, że w tych okolicznościach politycznych bardzo ważnym wydarzeniem, oby do końca skonsumowanym, jest porozumienie między Polską 2050 a Polskim Stronnictwem Ludowym. Ono może pokazać to, czego bardzo brakowało mi w ostatnim okresie, czyli zdolność do współpracy w wymiarze praktycznym, a nie tylko w deklaracjach. Hołownia i Kosiniak-Kamysz dają dobry przykład. Zdecydowali się późno, ale jest jeszcze przestrzeń do tego, by w ramach tego projektu szukać szerszego porozumienia po stronie opozycyjnej.

To znaczy?
– Mówiąc wprost, myślę, że jeśli liderzy Polski 2050 i PSL-u umiejętnie skonsumują swoje porozumienie, to będą mieli szansę rozmawiać z Platformą Obywatelską na partnerskich warunkach.

Zapraszamy do przeczytania całego wywiadu dostępnego na stronie tygodnik.interia.pl