Udostępnij ten wpis

Antoni Podolski dla Gazety Wyborczej/Opinie

Od momentu ogłoszenia mobilizacji w Rosji tysiące Rosjan zagrożonych poborem stara się uciec, często z rodzinami, we wszelkich dostępnych kierunkach. Jednak najbardziej logiczny i teoretycznie najszybszy kierunek dla europejskich regionów Rosji, czyli Unia Europejska, jest trudno dostępny ze względu na politykę wizową jej członków, zwłaszcza Polski i państw bałtyckich, które już wcześniej praktycznie zamknęły granice dla Rosjan.

Moim zdaniem nie jest to dobre posunięcie, zwłaszcza w nowej, „poborowej” sytuacji w Rosji z dwóch co najmniej powodów: praktycznego i – co może mniej ważne – również moralnego.

Praktyczny powód jest dość oczywisty i już o nim wspominałem na tych łamach – żeby skutecznie przeciwstawić się reżimowi Putina, musimy walczyć dokładnie i precyzyjnie z nim i jego zapleczem, a nie ze wszystkimi Rosjanami, a już zwłaszcza nie z tymi, którzy mniej lub bardziej czynnie się mu przeciwstawiają. A uciekający przed wysłaniem na front to nasi potencjalni sojusznicy i nadzieja na inną Rosję, a nie wrogowie.

Jednak tacy przybysze nie powinni być pozostawienie sami sobie, zarówno z powodów profilaktyki kontrwywiadowczej, jak i ze względów politycznych. Dlatego słuszną decyzją jest niewydawanie im wiz turystycznych, lecz jedynie wpuszczanie jako potencjalnych uchodźców, których należy poddać procedurze bezpieczeństwa. W tym celu należy stworzyć sieć oddzielnych ośrodków dla Rosjan, w których z jednej strony właściwe służby zweryfikują ich historię i będą się starały wychwycić celowo wysłanych agentów i prowokatorów, z drugiej strony zaś będzie prowadzona edukacja czy raczej reedukacja demokratyczna.

Najmłodsi Rosjanie to już niemal całkowicie „dzieci” ery Putina, produkty jego medialnej propagandy, niepodzielający może do końca celów i metod reżimu, zwłaszcza wojny, wierzący jednak zazwyczaj częściowo w brednie o Wielkiej Rosji i jej misji. Ich odpowiedników mamy zresztą w Polsce wśród bywalców Marszów Niepodległości…

Zapraszamy do przeczytania całego artykułu Antoniego Podolskiego, który jest dostępny na stronie wyborcza.pl