Jak dorastałem, dzieci na podwórku licytowały się, ilu czyj ojciec Niemców zabił. Więc kiedyś zapytałem: „tato, ilu ty Niemców zabiłeś”. Myślałem, że on, dzielny konspirator, zabijał hitlerowców na pęczki. A on pamiętam aż stanął, ścisnął mi rękę, chwilę milczał i odpowiedział: „wiesz Bronek mam nadzieję, że żadnego”
Paweł Wroński: Ostatnio historycy i publicyści rehabilitują Romualda Rajsa „Burego”, tłumacząc, że jego ofiary – białoruskie kobiety i dzieci – były komunistami. Część prawicy wskazuje go jako wzorzec dla młodego pokolenia. A niektórzy komentatorzy wytykają: to prezydent Komorowski napytał tej biedy, ustanawiając w 2011 roku Narodowy Dzień Żołnierzy Wyklętych.
Bronisław Komorowski: – Zacznijmy od tego, że jestem synem żołnierza wileńskiej AK i wnukiem żołnierza wileńskiej AK. Cała moja rodzina była w wileńskiej AK, a inna jej część w konspiracji warszawskiej. Mój ojciec był także w partyzantce antysowieckiej. Był, jak to się dziś mówi, „żołnierzem wyklętym”. Jego dowódca „Tońko” Adam Boryczko – był najdłużej przetrzymywanym stalinowskim więźniem politycznym – skazanym na śmierć, potem dożywocie. Wyszedł w 1967 roku. Mówię to po to, aby powiedzieć w jakiej tradycji zostałem wychowany i co mnie ukształtowało.
O „Burym” usłyszałem dość wcześnie. Wszyscy mówili o nim jako o świetnym dowódcy czasu wojny, dzielnym partyzancie, którego bohaterskiej przeszłości nikt nie jest w stanie zakwestionować – a jednocześnie jego powojenne losy były dla wielu żołnierzy wileńskiej AK źródłem bólu i wstydu. I tu powiem coś zapewne kontrowersyjnego: nie oddzielać, jak w dobrej wierze starają się niektórzy, jego wojennego bohaterstwa od tego co robił po wojnie, podczas bratobójczych walk, zbrodni popełnionej na Białorusinach. To jest awers i rewers tej samej historii. Bo taka jest wojna. Wielkość i ludzka małość, rycerskość, ale i niepotrzebne okrucieństwo.
Miałem to szczęście, że ojciec starał się ukazać piękne i heroiczne karty akowskiej partyzantki, a jednocześnie nie ukrywał ciemnych stron. Nauczył mnie rozumienia wagi proporcji.
Da się w ten sposób opowiedzieć historię „wyklętych” dzisiaj, w czasach wyrazistych tez i prostych opowieści?
– Tata opowiadał mi, jak na jesieni 1943 roku poszedł do partyzantki. Do oddziału, który tworzył owianą później legendą brygadę „Szczerbca”. Na początku, jak mówił, to była jakaś zbieranina dezerterów, policjantów białoruskich oraz zwykłych półbandytów. I wśród nich znaleźli się ci inteligenci z Wilna, patrioci, którzy chcieli rycersko walczyć o wolność ojczyzny. Dołączając do oddziału natknęli się na moment, gdy katowano jakiegoś człowieka, wybijano mu złote zęby, bo jakoby był sowieckim szpiegiem. Oskarżenie oskarżeniem, ale złote zęby też się w tym wszystkim liczyły.
I coś jeszcze. Jak dorastałem, dzieci na podwórku licytowały się, ilu czyj ojciec Niemców zabił. Więc ja kiedyś zapytałem: „tato ilu ty Niemców zabiłeś”. Myślałem, że on dzielny konspirator, zabijał hitlerowców na pęczki. A on pamiętam aż stanął, ścisnął mi rękę, chwilę milczał i odpowiedział: „wiesz Bronek mam nadzieję, że żadnego”. Boże, cały świat mi się wtedy zawalił.