Każdy kto chodzi jako turysta w góry wie, że istnieje coś takiego jak „okno pogodowe”, czas między kolejnymi załamaniami pogody, czas, który można wykorzystać do zdobycia szczytu i bezpiecznego powrotu do schroniska.
Takie „okna pogodowe” występują także w polityce. Niewątpliwie dla integracji Europy, dla poszerzenia i pogłębienia procesów integracji takie „okno pogodowe” otworzyło się w 1989 roku, gdy przemiany wolnościowe we Wschodniej Europie stworzyły szansę na upadek żelaznej kurtyny dzielącej narody i państwa, na jedność kontynentu.
Wiele udało się w czasie tego „okna pogodowego” osiągnąć. To nie tylko rozszerzenie Unii, to także przemiana instytucjonalna i wzrost ambicji Unii do odgrywania roli ważnego gracza we współczesnym świecie.
Wydaje się, że obecnie „okno pogodowe” dla Europy się zamyka. Trzeba jednak pamiętać, że będzie następne. Nie wiemy kiedy i w jakich okolicznościach, ale będzie. Nie można więc łatwo i przedwcześnie rezygnować z ambicji integracyjnych, ani też z ambicji odgrywania istotnej roli w świecie. To prawda, że nasze działania trzeba dzisiaj mierzyć realnymi możliwościami i konkretnymi wyzwaniami. To prawda, że trzeba się koncentrować na problemach wynikających z obecnych kryzysów, ale bez paraliżującego politycznego pesymizmu, czy wręcz katastrofizmu.
Projekt Europa ma jeszcze znaczące źródła siły i poważne atuty w ręku. To od nas zależy, czy je wykorzystamy obecnie i w przyszłości.
To fakt, że sytuacja w Europie, w całej Europie (nie tylko Unii Europejskiej) jest nieporównanie gorsza niż 10 lat temu. Fakt, że to się zdarza pierwszy raz po II wojnie światowej, dotąd szliśmy w Europie do przodu, owszem przez kryzysy, lecz szybko przełamywane, do przodu. W różnych dziedzinach, zarówno jeśli chodzi o rozwój gospodarczy i społeczny, jak i rozwój współpracy, w ramach EWG i integracji narodów Europy. Ten postęp był widoczny już w czasach zimnej wojny. Kulminacja, to lata 1990-2004: udane pogłębienie i poszerzenie integracji w ramach UE – wielkiego, historycznego projektu jednoczenia Europy na jej oryginalnym fundamencie cywilizacyjnym.
Fakt, że dzisiaj mamy bezprecedensowy, także ze względu na długi czas trwania, kryzys Unii Europejskiej – kryzys wewnętrzny. Fakt, że UE ponownie znalazła się pod silną presją z zewnątrz (ponownie, bo tak już było w czasach konfrontacji Wschód-Zachód, przed 89 rokiem). Fakt, że wcześniej, to UE wywierała presję i wpływ na swe otoczenie (w kierunku demokracji i wolnego rynku). Teraz to otoczenie zaczyna wywierać presję i zagrażać UE.
Mamy do czynienia z potrójnym kryzysem: cywilizacyjnym, politycznym oraz instytucjonalnym. Sytuacje kryzysowe w rodzaju groźby Grexitu, czy dokonującego się już Brexitu, są pochodną tych trzech głównych kryzysów.
Czy to oznacza dla Unii Europejskiej „End of dream”? Tego niestety nie możemy tym razem wykluczyć. Jean Monnet zwykł mawiać: „Europa będzie sumą odpowiedzi na kolejne kryzysy”. Teraz tej odpowiedzi nie mamy i obawiam się, że po raz pierwszy UE – czyli my – możemy jej nie znaleźć.
Scenariusze?
Trwanie w tym co jest i to przez dłuższy czas, trwanie w swoistej niemocy wewnętrznej i w paraliżujących Europę stosunkach zewnętrznych.
Po jakimś czasie może to oznaczać powolne staczanie się w kierunku zmienionej postaci EWG z lat 80., to znaczy powolne pozbawianie Europy większości osiągnięć pogłębiających integrację europejską z lat 1991-2004. Pozostanie głównie wspólny rynek (w tym jednak strefa euro). Czyli „Europa w sferze gospodarczej”, bez ambicji politycznych, z coraz bardziej słabnącym poczuciem wspólnoty państw, które będą nie tylko wzmacniać swe tożsamości narodowe, lecz także odmienne (a czasem wręcz kolidujące) drogi w polityce zewnętrznej.
Po jakimś czasie może to doprowadzić do wyraźnego pęknięcia: twarde centrum i peryferia. Być może będzie to centrum wokół założycielskiej „szóstki”. Peryferia siłą rzeczy staną się wtedy zmienne i niestabilne, co z resztą będzie miało negatywny wpływ na twarde jądro, czyli centrum dążące do pogłębiania integracji. W sumie grozi to czymś pomiędzy obecną UE a Radą Europy/OBWE.
To był gorszy scenariusz. Pytanie czy są lepsze?
Wbrew pozorom scenariusze pozytywne nie powinny być jakoś nadmiernie wyszukane. Unii nie trzeba „wymyślać na nowo”, jak się nieraz sugeruje w ramach poszukiwania lekarstwa na współczesne dolegliwości w Europie.
Trzeba też stale pamiętać o istniejącej pokusie leczenia grypy cholerą. Przykładem błędnej i szkodliwej diagnozy jest lansowana ostatnio teza premiera Węgier o konieczności dokonania w Unii kontrrewolucji kulturalnej w imię uwolnienia tożsamości narodowych. W mojej opinii mocniejsze oparcie Unii na wspólnym europejskim fundamencie cywilizacyjnym nie wymaga rewolucji narodowych. Przecież tożsamości narodowe, przynajmniej w Europie Środkowo-Wschodniej, nigdy nie miały się tak dobrze jak w okresie wolności zdobytej w 1989 roku po rozpadzie ZSRR, upadku muru berlińskiego, po uzyskaniu przez kraje postkomunistyczne (w tym przez Węgry i Polskę) członkostwa w UE.
Przy okazji warto zauważyć, że powrót naszych krajów do rodziny świata Zachodu miał podwójny wymiar wolności. Uzyskaliśmy wolność rozumianą jako wolność jednostki, obywatela demokratycznego kraju, ale i wolność polityczną, a więc suwerenność odzyskiwaną przez państwo, przez naród właśnie.
Unię da się uratować, jeśli Europejczycy pójdą po rozum do głowy, odzyskają zdrowy rozsądek, szacunek dla własnej cywilizacji i będą postępować zgodnie z duchem i literą projektu europejskiego. Wszyscy, także duże kraje, które ponoszą dużą część odpowiedzialności za obecną sytuację.
Nie jest jeszcze za późno, żeby uratować Unię Europejską, żeby odzyskać wiarę w możliwość spełnienia się „europejskiego marzenia”. Walcząc z bieżącymi zjawiskami kryzysowymi, czekajmy na następne „okno pogodowe” w polityce. Nie trzeba rezygnować z ambicji zdobycia kolejnych szczytów integracji. Trzeba być lepiej przygotowanym.
– Bronisław Komorowski
Treść wystąpienia przygotowanego w związku z udziałem Bronisława Komorowskiego w konferencji „Campus Symposium 2016”, która odbędzie się 9 września 2019 roku o godzinie 17:00 w Iserlohn, Niemcy.