Ustawianie się polskich polityków w roli twardogłowych jastrzębi jest efektywne propagandowo, ale przeszkadza w realnym i skutecznym wspieraniu Ukrainy.
Na fali nadmiernego moim zdaniem, acz w kontekście regionalnym, historycznym i psychologicznym zrozumiałego entuzjazmu i optymizmu, jaki zapanował w polskich mediach po wizytach prezydenta USA w Kijowie i Warszawie, łatwo popaść w tradycyjne polskocentryczne lub równie zrozumiałe w obecnej sytuacji ukrainocentryczne widzenie obecnej sytuacji na świecie. W obrazie tym osamotniona i izolowana Rosja doznaje coraz większych klęsk militarnych i gospodarczych, a podziwiana za heroizm Ukraina jest o krok od wygrania wojny i wstąpienia do NATO i UE.
Ekstremalnym przykładem takiej hurraoptymistycznej optyki są dywagacje o rozpadzie lub podziale Rosji w efekcie przegranej wojny lub zagranicznej kurateli nad nią w stylu denazyfikacji powojennych Niemiec. I o ile jeszcze zrozumiałe jest, gdy takie opinie i wizje płyną z Kijowa jako element świetnej propagandy i dyplomacji wojennej, o tyle kompletnym, a do tego niebezpiecznym absurdem jest snucie ich przez polskich polityków, tym bardziej że, paradoksalnie, właśnie wizja ewentualnego rozpadu Rosji hamuje, a nie zachęca zachodnich polityków do większego zaangażowania w wojnę. Oczywiście rozumiem, że polscy politycy zyskują być może tym sposobem popularność w Polsce czy w Ukrainie, ale już niekoniecznie będą traktowani jako poważni partnerzy polityki europejskiej i natowskiej, o przyszłych relacjach polsko-rosyjskich nie wspominając.
Jeśli chodzi o przykłady takiego radykalizmu, to np. 9 lutego premier Morawiecki w wywiadzie dla włoskiego „Corriere della Serra” opowiedział się za deputinizacją Rosji na wzór denazyfikacji po Hitlerze: „Kolejny warunek przywrócenia Rosji do grona cywilizowanych państw to deputinizacja. (…) Niemcy wróciły do grona cywilizowanych państw po Hitlerze. Ten proces nie był łatwy, ale jednak się powiódł. Ta ścieżka nie jest zamknięta również dla Rosji”.
Z kolei w niedawnym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” poseł KO Paweł Kowal opowiedział się de facto za prawem narodów Federacji Rosyjskiej do samostanowienia, czyli za rozpadem Rosji w jej obecnym kształcie.
Polscy politycy nie ukrywają również poczucia wyższości wobec Rosji, odreagowując chyba czasy niemieckich żartów z „Polnische Wirtschaft”. Na przykład Andrzej Duda w trakcie niedawnej oficjalnej wizyty na Łotwie z typowym dla siebie poczuciem humoru stwierdził: „Jak słyszę »ruski mir«, to widzę biedę, nędzę, zniewolenie, dziadostwo i to, co normalnie powinno być połączone nitami albo śrubami, a co jest połączone sznurkiem do snopowiązałki albo drutem”.
Dysonans między Polską a Zachodem
Ten dysonans pomiędzy polską a zagraniczną optyką szczególnie widoczny jest w ostatnich dniach, zwłaszcza jeśli się uważnie zapoznało z przebiegiem tegorocznej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. I nie chodzi tutaj nawet o pozornie drobny, acz znaczący niuans językowy – większość zachodnich polityków, mówiąc o celach wojny, w stosunku do Rosji używa zazwyczaj nie słowa „przegrana”, lecz określenia „brak zwycięstwa”.