Ile jeszcze niemowląt musi zamarznąć w polskich lasach, żeby zmiękło pisowskie serce?
Nerwowe reakcje elity władzy rządzącej Polską już na pierwsze próby dyplomatycznego rozwiązania przez UE, Niemcy i Francję kryzysu humanitarnego na polsko-białoruskiej granicy pokazują chyba właściwe intencje rządu i prezydenta.
Przypomnę, że w ostatnich dniach w efekcie telefonicznych rozmów kanclerz Merkel z Łukaszenką i prezydenta Macrona z prezydentem Putinem pojawiły się pierwsze, wstępne i na razie niezaakceptowane – o czym za chwilę – warunki rozwiązania konfliktu. Propozycja Łukaszenki (pytanie, na ile wymuszona przez Putina?) to odesłanie do krajów pochodzenia 5 tys. migrantów pod warunkiem przyjęcia przez Unię koczujących na granicy pozostałych 2 tys. Co istotne, Polska nie miałaby ich przyjąć, lecz jedynie utworzyć tzw. korytarz humanitarny do Niemiec, w których zresztą już niektóre społeczności – a nawet miasta – zadeklarowały wcześniej chęć ich przyjęcia.
Reakcje polskich władz były od początku bardzo nerwowe, wręcz paniczne.
Premier Morawiecki, komentując już sam fakt rozmów, błyskotliwie – jak zwykle – zauważył, że „wszelkie rozmowy bezpośrednie z panem Łukaszenką są mu na rękę o tyle, że legitymizują jego reżim”. Pytanie zatem, z kim premier chciałby rozmawiać na ten temat? Z kolei wicepremier Gliński powiedział, że „z punktu widzenia polskiej racji stanu i stanowiska polskiego rządu [takie rozmowy] są nieakceptowalne. My nie zgodzimy się na żadne rozmowy ponad naszymi głowami, na żadne ustalenia”. Podobnie Andrzej Duda w rozmowie z prezydentem Niemiec (bo – jak wiemy – z kanclerz Merkel obrażony nie rozmawia) powiedział, że „Polska nie uzna żadnych ustaleń w sprawie kryzysu na granicy z Białorusią, które zostaną podjęte ponad naszymi głowami”, prezydentowi Francji zaś, że „Polska będzie twardo strzegła swojej [i unijnej] granicy”.
Reasumując, Polska nie zgadza się na żadne rokowania bez jej udziału z Łukaszenką i Putinem, wszelkie ustalenia z góry odrzuca, ale sama – przynajmniej z Łukaszenką – rozmawiać nie będzie. A z Putinem podobno też nie ma sensu rozmawiać (pytanie, czy on by chciał?), bo według pisowskiej narracji to on de facto steruje „hybrydową” agresją Łukaszenki. Na marginesie warto zauważyć, że gdy w czasie wojen czeczeńskich Polska przyjęła w sumie prawie 100 tys. tamtejszych uchodźców, nikt o wojnie hybrydowej nie mówił, a obecni liderzy PiS monitowali władze o ich przyjęcie.
Skoro więc pisowska władza nie zgadza się na dyplomatyczne rozwiązanie kryzysu, powstaje pytanie o rzeczywiste cele tej całej awantury na granicy i intencje rządzących Polską. Na łamach „Wyborczej” wielu ekspertów i publicystów od początku konfliktu zwracało uwagę na cyniczne rozkręcanie przez PiS spirali lęku społecznego, dehumanizowanie i demonizowanie migrantów, swoiste zarządzanie strachem. Dodatkowo wprowadzenie w ramach stanu wyjątkowego zakazu obecności mediów i organizacji pozarządowych na granicy ustanowiło swoisty monopol informacyjny władzy na przekaz do społeczeństwa, co jest marzeniem każdego propagandysty od czasów Goebbelsa.
W ten sposób zresztą zdobyli władzę w 2015 roku – strasząc uchodźcami, tak wygrali kolejne wybory – strasząc zboczeńcami masturbującymi dzieci w szkołach, teraz zaś mamy dwa w jednym – zboczonych uchodźców-terrorystów nasyłanych przez białoruskie KGB. Podobnie miało być według pisowskich założeń i tym razem – w zależności od rozwoju poparcia dla PiS w 2023 lub nawet w 2022 roku.
I trudno się dziwić, że gdy już wszyscy rządzący przygotowywali się na długi „hybrydowy” kryzys – pozwalający nakręcać społeczne lęki i zarządzać nastrojami i wyborami politycznymi za pomocą umiejętnie rozbudzanego i podsycanego strachu – wpadli w panikę, że ta okazja zaczyna się za sprawą „zdradzieckiego Zachodu” wymykać z rąk. Dlatego zapewne już niedługo dowiem się, że Unia i Rosja szykują nam kolejny w tym wieku pakt Ribbentrop-Mołotow, bo – jak wiemy – drugim jest jakoby gazociąg Nord Stream…
Cały artykuł Antoniego Podolskiego, członka Rady Programowej IBK dostępny jest na stronie wyborcza.pl