Kaciaryna Andrejewa i Daria Czulcowa – czy komuś z czytelników mówią jeszcze coś te nazwiska? Pewnie już nie, więc przypomnę, że to dwie młode białoruskie dziennikarki polskiej państwowej telewizji Bielsat, uwięzione i skazane miesiąc temu na kary więzienia przez reżim Łukaszenki.
Skazane i zapomniane przez polskie państwo, dla którego mediów przecież pracowały.
Teraz ten sam los spotkał/spotka? trzy działaczki polskiej mniejszości i polskiego dziennikarza. I znowu reakcja polskiego państwa jest żadna, zgodnie zresztą zapewne z oczekiwaniami reżimu białoruskiego, rozzuchwalonego powodzeniem poprzedniej akcji.
I nie ma tutaj już znaczenia czy rzeczywiście ostatni zatrzymani uczestniczyli, jak twierdzą władze białoruskie w nielegalnych dla nich obchodach tzw. Żołnierzy Wyklętych i czy w tych obchodach rzeczywiście brał udział wydalony niedługo potem polski dyplomata. Jeśli tak było rzeczywiście, to tym bardziej dalszy los tych ludzi jest kompromitacją, ale i odpowiedzialnością polskiego państwa, tym bardziej tzw. państwa PiS i jego ideologicznego, nacjonalistycznego zacietrzewienia.
Zamiast jednak dalej kopać leżącego trupa polskiej polityki zagranicznej warto poświęcić parę linijek tekstu na analizę przyczyn tego stanu w jakim znajduje się nie tylko białoruska, ale cała polska polityka wschodnia w 2021 roku. Pisałem o tym w poprzednim artykule na tych gościnnych łamach, teraz trochę systematyki, pozwalającej moim zdaniem lepiej zrozumieć także powyżej opisany casus białoruski.
Otóż pierwszą przyczyną jest niezgoda narodowa co do tego co naprawdę chcemy na Wschodzie osiągnąć, po co nam jest ta cała tzw. polityka wschodnia.
Czy chcemy by nasze wpływy na Wschodzie i wiedza budowały naszą pozycję na Zachodzie, zwłaszcza w Unii i wobec USA, czy na odwrót to silna pozycja w strukturach zachodnich ma wzmocnić naszą siłę oddziaływania na Wschodzie?
Czy wreszcie chcemy być na Wschodzie aktywni, czy mamy tam jakieś, mniej lub bardziej quasi lub raczej postmocarstwowe interesy czy też traktujemy Wschód bardziej jako zagrożenie (Rosja) i chcemy się przed nim zabezpieczyć?
I co najzabawniejsze, ale i najgorsze odpowiedź na to pytanie jest już istotna tylko teoretycznie lub z naukowego punktu widzenia, bo praktycznie polityka ostatnich lat tak wobec Wschodu (relacje z Rosją) jak i wobec Unii sprowadziła ten dylemat zera.
Nie możemy szachować Wschodu Zachodem, bo mamy tam fatalne relacje, nie możemy czarować Zachodu wiedzą i wpływami na Wschodzie bo te też są żadne, a wiedza i wpływy tzw. Zachodu większe są od naszych.
Z Rosją rozmawiamy za pośrednictwem Berlina lub Waszyngtonu, Białorusini czy Ukraińcy gdy chcą coś uzyskać na Zachodzie jadą bezpośrednio do Berlina, Waszyngtonu lub Brukseli.
Polskie rządowe ośrodki analityczne raczej zioną ideologicznym zacietrzewieniem niż prezentują chłodną, twardą analizę sytuacji na wschodzie, a zwłaszcza polityki rosyjskiej.
Ale znowu, to też nie ma większego znaczenia praktycznego, a n gdyby nawet była zgoda co do koncepcji to i tak pozostaje kwestia środków i narzędzi ich realizacji – czyli dyplomacji, służb specjalnych i w ostatnim, najgorszym wypadku odpowiedniej własnej lub sojuszniczej siły militarnej.
Jaki jest stan dyplomacji chyba nie trzeba tłumaczyć, zresztą sam fakt praktycznego zamrożenia relacji z Rosją dyskwalifikuje polskie możliwości dyplomatyczne na Wschodzie i wobec Wschodu . Zimna wojna z Unią Europejską też tej sytuacji nie poprawia.
Ostatni sojusznik pisowskiej dyplomacji – administracja Trumpa właśnie odeszła do historii…
Jeśli zaś chodzi o siłę dyplomacji czy służb specjalnych to właśnie na Białorusi – w ten smutny i tragiczny dla aresztowanych osób – sposób testowana jest brutalnie rzeczywista siła i zdolność państwa polskiego prowadzenia realnej, a nie teoretycznej polityki wschodniej. Polityki do której szczególnie zastosowanie ma słynne bismarkowskie porównanie do kiełbasy, która wszyscy lubią ale nikt nie chce oglądać jak ją się robi.
I właśnie tak jest od zawsze z polityką na Wschód od nas, jest brutalna i może nie tyle zawsze oparta na sile co wymagająca zdolności i determinacji sięgnięcia po nią lub odpowiednich sojuszy i dyplomatycznej twardości i przebiegłości. Tak było i jest z małymi przerwami od wieków, a ostatni bolesny remake tego filmu przeżywają ukraińscy żołnierze i ochotnicy walkach w obronie wschodnich obszarów swej ojczyzny. I trzeba przyznać, że bardzo szybko niepodległa Ukrainą wykształciła zdolności, struktury i kadry zdolne do stanięcia w szranki z przeciwnikiem i wyrabiające u niego przekonanie, że każdy akt agresji zostanie dołączony prędzej czy później.
A My? Dużo gadamy o naszych ambicjach, o naszej roli jako promotora demokracji i europejskich wartości lub własnych ambicjach quasi-mocarstwowych, snujemy koncepcje wielomorskie i geopolityczne ale dopóki nie będzie za tym szła realna siła sojuszy lub własna i w konsekwencji zdolność do obrony tych, którzy nam zaufali i wierzą w nasze wartości dopóty nasze wpływy będą coraz mniejsze a szacunek żaden. Szacunku tego nie zwiększa także proszenie o pomoc amerykańskiego sojusznika co wręcz może budzić poczucie lekceważenia i pogłębiać drugorzędność naszej pozycji. Poczucie, że Polska jest już tak słaba i osamotniona, że nie może sięgnąć po wspólną silę Unii ani tym bardziej rozmawiać z ośrodkiem kluczowym dla rozwoju sytuacji na Białorusi czyli Rosją.
for. pexels.com/Artem Podrez