Po roku 2015 w Polsce nastąpiła zmiana w podejściu do zasad obowiązujących w demokratycznym państwie prawnym. Jeszcze raz okazało się, że nic nie jest dane na zawsze. Mimo tak bolesnych doświadczeń w zakresie poszanowania praw obywatela większość wyborców zgodziła się i godzi nadal na odchodzenie od zasad wydawałoby się, że oczywistych i ugruntowanych.
Zaczęło się od dziwacznego ułaskawienia osoby, która nie była skazana prawomocnym wyrokiem. Taką decyzję podjęli politycy. Ale znacznie bardziej zaskakująca była ekwilibrystyka kilku prawników, którzy usiłowali nieudolnie decyzji tej bronić i absurdalnie ją uzasadniać. To był pierwszy moment ostrzegawczy.
Następnie doszło do kolejnych naruszeń Konstytucji RP dotyczących wyborów do Trybunału Konstytucyjnego, sposobu powołania jego Prezesa, czy też nie opublikowania wyroku TK przez zobowiązanych do tego prawem przedstawicieli władzy wykonawczej. I znowu znalazła się grupa prawników, którzy próbowali uzasadniać działania ewidentnie sprzeczne z postanowieniami ustawy zasadniczej.
Te działania pokazały, że Konstytucja, która jest przecież paradygmatem, dla części polityków i niestety niektórych usłużnych prawników nie stanowi już wartości będącej fundamentem demokratycznego państwa prawnego.
Dowiodły tego też na kolanie uchwalane przez rządzącą większość ustawy dotyczące szeroko pojętego wymiaru sprawiedliwości. W Instytucie Bronisława Komorowskiego grupa niezależnych prawników przygotowała stosowny raport oceniający pod względem konstytucyjności ponad 20 ustaw. Analiza ta pokazała, że w istocie łamiąc obowiązujący porządek konstytucyjny, bocznym wejściem zmieniano zasady ustrojowe państwa. Ktoś postanowił stworzyć nowego obywatela i przemeblować państwo prawne wg wyznawanych przez siebie wartości. Nasuwa się tu nieodparcie złowieszcze skojarzenie z nie tak znowu daleką przeszłością. To już Polacy przerabiali.
Nadrzędność prawa nad polityką zaczęła się kurczyć. To świadomy wybór rządzącej dziś w Polsce ekipy. Trudno więc nie mieć skojarzeń z praktyką PRL-u, gdzie prawo miało służyć interesowi politycznemu rządzącej partii i jej jedynie słusznej linii. Pamiętam, jak niektórzy teoretycy prawa, tkwiący ideowo w komunistycznej rzeczywistości taki stan uznawali za słuszny i usiłowali go uzasadniać. Dla logicznie myślących studentów były to wywody pokrętne i nie przekonywujące. Wręcz przeciwnie dowodziły tego o czym i tak większość ówczesnego społeczeństwa wiedziała, że Polska Ludowa jest satelitą ZSRR a jej suwerenność jest ograniczona zarówno politycznie jak i prawnie. Dotyczyło to też systemu wymiaru sprawiedliwości, w którym prokuratura zajmowała miejsce szczególne. Zgodnie ze słowami Lenina, że „sądy muszą wiedzieć na co my pozwalamy” interes polityczny rządzących musiał stanowić wartość nadrzędną. Niestety ta sytuacja stanowi dziś swoiste deja vu obserwując działania prokuratury i przyznane jej uprawnienia w stosunku do niezawisłych sędziów.
Ważnym obszarem, w którym dokonuje się niszczenie świadomości prawnej Polaków i destrukcji prawa jest bezprecedensowy sposób zmieniania prawa wyborczego. Chodzi o rozwalenie do końca mechanizmu demokratycznych wyborów, i przejęcie przez jedną formację polityczną wszystkich możliwych instytucji mających cokolwiek wspólnego z wyborami. Stąd absurdalna retoryka, mająca uzasadnić ekwilibrystykę prawną wokół ordynacji wyborczej. Nie da się uciec od skojarzenia, że jakieś koło się zamknęło i coś bardzo niebezpiecznego dla praw i wolności obywatelskich powróciło – choć może w trochę innym opakowaniu. Skojarzenia z minioną epoką są zbyt oczywiste, by tego nie dostrzec.
Sytuacja związana z globalnym wybuchem koronawirusa unaoczniła pogardę dla obowiązującego porządku konstytucyjnego w pełnej okazałości. To wręcz modelowy przykład łamania i naginania prawa w obszarze praw i wolności obywateli.
Rządzący nie wdrożyli istniejących przepisów ustawy o zarządzaniu kryzysowym. Obowiązujący logiczny stan prawny został zamącony gdyż większość parlamentarna uchwaliła ze względu na swój partyjny interes polityczny własną ustawę. Już na początku stworzono więc prawny bałagan, który przyczynił się do dezorganizacji, i spowodował doraźne bez planu sterowanie walką z pandemią.
Konstytucja RP w art. 228 przewidziała sytuację szczególną. Istnieją stosowne ustawy określające zasady funkcjonowania władz państwowych i obywateli w takim czasie. Obejmują one przypadki związane z stanami nadzwyczajnymi – wojennym, wyjątkowym i klęski żywiołowej. Można było więc zastosować przepisy obowiązującej ustawy o stanie klęski żywiołowej, która jednoznacznie odnosi się do przypadków wystąpienia masowych chorób zakaźnych. Niestety tego nie zrobiono.
Istotnym powodem powstania takiego zamieszania prawnego i organizacyjnego był fakt, że przepisy o stanie nadzwyczajnym pozwalały odłożyć wybory na określony ustawą okres. A przecież nie trudno było dostrzec niesamowite parcie do przeprowadzenia w jak najszybszym terminie wyborów prezydenckich. Było to wyraźnie korzystne dla kandydata popieranego przez formację rządzącą. Ustanowiono więc na kolanie prawo mające między innymi chronić jej interes polityczny. Wyszło trochę strasznie, trochę śmiesznie bo w praktyce paradoksalnie wprowadzono stan nadzwyczajny de facto, bez jego wprowadzenia.
Rządzący dążąc do scentralizowania państwa, pomniejszają świadomie uprawnienia obywateli, ich stowarzyszeń oraz organów samorządu. Jest to też istotny powód dla którego istniejące i sprawdzone już rozwiązania prawne dotyczące epidemii chorób zakaźnych nie zostały zastosowane. Zaistniała sytuacja ma swoje dalsze negatywne następstwa przypominające efekt domina.
Zgodnie z art. 2 Konstytucji – wszelka ingerencja ustawodawcy w prawa i wolności obywatela musi spełniać kryteria proporcjonalności. Wprowadzane do obiegu prawnego przepisy muszą być precyzyjne i jednoznaczne. Nie mogą pozostawiać organowi prawa do dowolnej interpretacji. Niestety uchwalona przez rządzącą większość ustawa dotycząca walki z pandemią nie spełnia tych wymogów.
W ślad za ustawą pojawiły się kolejne rozporządzenia Rady Ministrów, ministra zdrowia i różne inne wątpliwe poza wszelkim trybem wydawane przepisy.
Takim absurdalnym prawem miały być też wypowiedzi medialne wygłaszane na konferencjach prasowych. Obywatele mieli je traktować jako obowiązujące nakazy. Oczywiście tego typu „akty prawne” bądź wypowiedzi, w świetle postanowień Konstytucji nie są źródłem prawa.
Opierając się na takich podstawach władze ograniczały prawa i wolności w zakresie, jaki nie byłby możliwy przy wprowadzeniu konstytucyjnego stanu nadzwyczajnego tj. stanu klęski żywiołowej.
Specustawa COVID-19 dała rządzącym absurdalne uprawnienia, pozwalając m.in. na zawieszanie przepisów ustawowych w drodze rozporządzenia. I znowu słychać było wypowiedzi prawników związanych z władzą wykonawczą, usiłujących tłumaczyć tą kwadraturę koła. Rządzący nie bacząc na nic poszli jeszcze dalej, pojawiły się rozporządzenia, które odsyłają do treści stron internetowych. Strony internetowe w sposób oczywisty nie są, bo być przecież nie mogą żadnym legalnym źródłem prawa. Wszystko to wyraźnie pokazuje jak bardzo porządek prawny został w Polsce zdemolowany.
Przy takim stanie rzeczy wcześniejsze wątpliwości, czy legalnym prawem są ustawy uchwalane na kolanie w nocy na jednym posiedzeniu Sejmu, łamiące jego regulamin mogą wydawać się błahostką. Uchwalone w ten sposób prawo musiało być natychmiast nowelizowane choćby dlatego, że stało w sprzeczności z innymi obowiązującymi przepisami. Ale z punktu widzenia porządku konstytucyjnego i zasad państwa prawnego niestety błahostką nie są. Nasuwa się pytanie, czy to skutek dyletanctwa charakterystycznego dla tej ekipy czy świadoma pogarda dla porządku konstytucyjnego.
Rządzący pod pozorem walki z pandemią uznali, że wbrew zapisom Konstytucji, ograniczenie praw obywatelskich nie musi być wprowadzane ustawą. Np. zakaz przemieszczania się czy zgromadzeń pod groźbą kary nałożono na obywateli rozporządzeniem. Nie przejmowano się faktem, że jest to ewidentnie sprzeczne z normą konstytucyjną. I znowu nasuwa się zła paralela ze stanem wojennym wprowadzonym przez komunistyczne władze wbrew tamtemu, ułomnemu porządkowi konstytucyjnemu. Przyczyną był polityczny interes partii rządzącej.
Dziś rozporządzeniami rządzący zmieniają ustawy, a o nałożeniu wielotysięcznej kary może przesądzać treść strony internetowej. Niektóre restrykcyjne przepisy nie mają określonego czasu obowiązywania. Można domniemywać, że pozostaną w obiegu prawnym na długie lata.
Doszło już nawet do tego, że fakt wydania zmarnowanych przez przedstawicieli rządu bez żadnej podstawy prawnej publicznych pieniędzy, próbowano zalegalizować w drodze najzwyklejszej uchwały. To przykład niebywałej arogancji i traktowania „suwerena” jak bezrefleksyjnej ciemnej masy.
Zakazy wprowadzane w kontrze do postanowień konstytucji obejmują obszary politycznie niewygodne dla rządzących. Np można iść na bazar, ale jednocześnie zakazano zgromadzeń publicznych. Ustalono też odgórnie w jakim celu obywatel może się przemieszczać, stworzono nawet definicję „codziennych potrzeb”. Żeby było ciekawiej trzeba sięgać po nią do strony internetowej. Zaistniała więc sytuacja, w której zapis na stronie internetowej staje się kluczowym argumentem w przypadku chęci ukarani obywatela nawet wielotysięczną karą. Jak luźne jest podejście do stanowionych przepisów pokazuje nieprzemyślany pomysł, by osoby, które ukończyły 70. rok życia, mogły się przemieszczać wyłącznie w wyszczególnionym w przepisie celu. Premier chcąc jakoś wywinąć się z tego konstytucyjnego absurdu publicznie stwierdził, że jest to… przepis bez dalszych konsekwencji.
Celowe rozchwianie prawa i procedur ma wpływ także na sam sposób stanowienia prawa. Błędy legislacyjne są na porządku dnia. Można mieć nieodparte odczucie, że prawnicy związani z rządzącą formacją polityczną zajmują się bardziej wymyślaniem uzasadnień dla częstych przypadków łamania praworządności niż rzetelnym tworzeniem logicznego systemu prawnego.
Ostatnio przekroczono kolejne granice. Doszło do dwu zdumiewającej sytuacji. Znowelizowano wspomnianą ustawę o COVID-19, sejm przyjął poprawkę senatu, a prezydent ustawę podpisał. Premier ma obowiązek niezwłocznie ją opublikować. Ale nie zrobił tego. W swoisty sposób ją zawetował. I znów starano się ten fakt jakoś uzasadnić. Rozbrajająco tłumaczono to pomyłką w głosowaniu część posłów rządzącej formacji. I szybko uchwalono kolejną ustawę, którą prezydent znowu podpisał…
I drugie wydarzenie. Większość rządząca przegrała głosowanie, i w jej szeregach nastąpiła konsternacja. Jeden z przedstawicieli rządu zwrócił się do marszałek sejmu słowami „jest prośba od szefa, żeby zrobić przerwę, bo chyba reasumpcję trzeba będzie zrobić”. Nic dodać nic ująć. Sytuacja nie do przyjęcia z punktu widzenia państwa prawnego. W latach 90 niedługo po odzyskaniu pełnej suwerenności przewagą jednego głosu upadł rząd. Nikomu do głowy nie przyszło, by zarządzać reasumpcję głosowania niekorzystnego dla rządzącej formacji. To pokazuje, jak dalece odchodzi się dziś od podstawowych zasad nie tylko w sferze prawa ale i zwykłej przyzwoitości.
Dowolność w podchodzeniu do prawa zdemolowała bardzo poważnie istniejący porządek prawny. W tej sytuacji twierdzenie, że w Polsce panuje praworządność jest cynicznym zaklinaniem rzeczywistości. Ale też stanowi złowieszczą zapowiedź tego co się jeszcze w sferze prawnej może wydarzyć. Wszystko to podyktowane jest partyjnym interesem politycznym. Nie sposób więc zadać kardynalnego pytania – czy dzisiejsza Polska jest demokratycznym państwem prawnym wywalczonym przez obywateli 30 lat temu i czy w ogóle takim państwem ma być? Czy może będzie to tylko fasada dla mniej lub bardziej autorytarnych rządów.
Te tendencje mają też wymiar zewnętrzny. W imię partyjnego interesu politycznego odbywa się zaostrzenie narracji antyunijnej. Bo zasady demokratycznego państwa prawnego, wolności człowieka i obywatela wyraźnie przeszkadzają rządzącym. Takie działania idą w parze z narracją putinowskiej Rosji, która jak może stara się rozbić jedność Unii Europejskiej. Można się zastanawiać czy obecne władze czynią to świadomie czy jest to przejaw skrajnej głupoty, ale jest to bez znaczenia, bo przecież efekt końcowy jest taki sam. Wyjątkowo zły, mogący mieć fatalne skutki dla polskiej racji stanu. Adekwatne do tej sytuacji jest słynne powiedzenie Talleyranda określające czym jest błąd.
Ale jest i inna pozaprawna strona tej całej sytuacji. Politycy stanowią emanację społeczeństwa. Dziś są oni wybierani przez wyborców, na szczęście czasy gdy rządzących w Polsce mianowali towarzysze radzieccy minęły. Większość wyborców wybrała swoich przedstawicieli i być może godzi się na praktyki stosowane przez rządzących. Nasuwa się więc pytanie jak dalece jeszcze można ograniczać w tym społeczeństwie prawa i wolności obywatelskie. Arbitralność działań władzy, zachowań policji czy innych służb są przedstawiane jako konieczność podejmowania „zdecydowanych działań”. Taką narrację dobrze przecież pamiętamy z epoki minionej. Jednak nie mała grupa obywateli dziś się z tym identyfikuje.
Być może są to ludzie nieświadomi powagi sytuacji, dający się mamić publicznym mediom na zasadzie „ciemny lud wszystko kupi”. Niestety świadczy to o poziomie wyrobienia obywatelskiego. Wydaje się, że część społeczeństwa nie rozumie czym jest konstytucja i zasady demokratycznego państwa prawnego i dlatego jest jej to całkiem obojętne. Taka postawa pozwala rządzącym niepostrzeżenie pozbawiać obywateli ich konstytucyjnych praw i tworzyć sprzyjające warunki dla autorytarnych rządów.
I dlatego nachalnie w imię walki z obcymi, UE, koronawirusem itp niszczy się świadomość prawną ludzi i demontuje wszelkie prawne ograniczenia mogące stanowić przeszkodę dla autorytarnych rządów. Warto zadać pytanie dlaczego tak jest, jak mogło do takiej sytuacji dojść? Czego zabrakło, co pominięto w ciągu tych 30 lat wyjątkowo przecież dobrych dla Polski?
Słychać głosy, że dla tej części społeczeństwa ważniejsze jest 500+ i inne tego typu obietnice. Być może jest to prawda. Na pewno jednak istotną rolę gra tu manipulacja. Rządzący w cyniczny sposób potrafią wykorzystywać historycznie ukształtowane wady Polaków takie jak nieufność względem obcych, zawiść, niechęć do tego co nowe, patriotyzm od którego tylko krok do nacjonalizmu czy prowincjonalna religijność bardziej oparta na przyzwyczajeniu niż refleksji.
Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że to obywatele, prawo i dobre obyczaje wyznaczają granice dla władzy a nie odwrotnie. Dziś praworządność urasta do jednego z głównych problemów politycznych w Polsce. Rządzący domagają się prawa do możliwości łamania prawa. W demokratycznym państwie prawnym to absurdalna sytuacja. Całkowicie zapomniano o doświadczeniach historycznych. Warto przywołać więc słowa wypowiedziane kilkaset lat temu przez Tadeusza Kościuszkę. „Kto nie szanuje prawa nie zasługuje na wolność”. Są one dziś szczególnie na czasie, wielu winno się nad nimi dobrze zastanowić.
Krzysztof Hubert Łaszkiewicz
( Fot. Pixabay)