Mając pewność, że jesień przyniesie ożywienie epidemii, od wiosny władze mogły naprawdę zrobić bardzo dużo, żeby się do drugiej fali COVID-19 przygotować. Ale nie zrobiły nic.
Mając pewność, że jesień przyniesie ożywienie epidemii, od wiosny władze mogły naprawdę zrobić bardzo dużo zarówno pod względem logistycznym, społecznym, prawnym, jak i medycznym, by się optymalnie w ramach posiadanych zasobów przygotować. Słowem, odwołując się do kwadrygi zarządzania kryzysowego (zapobieganie, przygotowanie, reagowanie, odbudowa), należało optymalnie odbudować, a wręcz poprawić zdolności obronne państwa i społeczeństwa przed kolejnym, pewnym, atakiem wirusa.
Można było poprawić i dostosować stan prawny, tak by wprowadzane, mniej lub bardziej sensowne, ograniczenia swobód i wolności nie były bezprawne w świetle ustaw i konstytucji, tak jak ma to nadal miejsce w kwestii obowiązku zasłaniania ust i nosa,Można było zmodernizować i rozbudować niezbędną sieć placówek służby zdrowia, łącznie ze szpitalami i izolatoriami. Tymczasem ze słynnego „COVID lex deweloper” skorzystali głównie przedsiębiorczy budowniczowie domów i osiedli mieszkalnych na terenach normalnie niedostępnych dla inwestycji. Brak także wieści, by na podstawie krytykowanego przez ekspertów specustawowego zawieszenia przepisów prawa budowlanego zaadaptowano na cele lecznicze jakikolwiek budynek.
Można było również w tym czasie przeszkolić wszystkich policjantów, żołnierzy zawodowych, WOT i część rezerwistów w zakresie sanitarnym i medycznym, tak by w razie potrzeby mogli wesprzeć służbę zdrowia.
Można było pomyśleć, jak uniknąć tym razem zapaści normalnego lecznictwa i normalnej służby zdrowia, sparaliżowanych przekierowaniem całego wysiłku i zasobów na epidemię, kosztem przewlekle chorych i profilaktyki chorób nowotworowych czy układu krążenia. Ofiary tego paraliżu lecznictwa mogą być według specjalistów liczniejsze niż samego koronawirusa.
Można było także, zamiast zamawiać kolejną broń i zamiast podpisywać kolejne astronomiczne kontrakty zbrojeniowe, przesunąć środki z budżetu MON do służby zdrowia.
Można było, jeśli rząd uznał, że dotychczasowy system zarządzania kryzysowego oparty na Rządowym Centrum Bezpieczeństwa nie sprawdza się, albo zmienić jego kierownictwo, albo ustawowo go zreformować i zastąpić własnym rozwiązaniem. Zamiast tego RCB i system zarządzania kryzysowego są nadal kontestowane i omijane przez rząd działający według niejasnych, pozaustawowych procedur.
Nie chcę już w tym miejscu rozwijać dogłębnie opisanego w mediach całego szeregu afer z nietrafionymi i przepłaconymi dostawami niesprawnego sprzętu medycznego i wadliwych testów.
Nie ma także sensu przypominać politycznych, wyborczych manewrów z koronawirusem, zapewnień, że już nam nie grozi, szerokiego otwarcia kościołów, wesel i miejsc rozrywki, żeby przypodobać się elektoratowi.
Niestety nie sprawdziła się również w tym zakresie największa siła opozycyjna, która wyraźnie przespała temat, zajęta najpierw dogadywaniem się z PiS w kwestii niekonstytucyjnych wyborów prezydenckich, tak by móc wystawić w nich swego nowego kandydata, a potem rozliczeniami i walkami wewnętrznymi. Mając środki i zasoby eksperckie, można było opracować własny raport o stanie walki z epidemią, a następnie zaproponować publicznie lub poprzez Radę Bezpieczeństwa Narodowego środki zaradcze i własne pomysły. Jedyny niezależny od rządu, wstępny raport na temat zarządzania kryzysem covidowym opublikował Instytut Bronisława Komorowskiego.
Zamiast takiego systemowego działania w ostatnim czasie w celach propagandowych wysłano na kontrole poselskie u wojewodów „Opozycyjne Grupy Operacyjne”. Działanie może i słuszne, ale spóźnione o kilka miesięcy.
Przestraszona zaś falą zachorowań i medialną krytyką, oskarżana o bezczynność i zaniedbania władza zareagowała jak w marcu, czyli sięgnęła po to, co rozumie i lubi najbardziej – zakazy, restrykcje i policyjne represje, w odwodzie pozostawiając zapewne F16 i leopardy…
W efekcie przerażony obywatel został sam z epidemią, za to w masce i rękawiczkach pod czujnym okiem policjanta. No cóż wyszło jak zwykle. Jak w marcu.