DW: Co sądzi Pan o pomyśle upamiętnienia polskich ofiar II wojny światowej? Obecny kompromis osiągnięty w tej sprawie różni się od pierwotnego zamysłu. Od rozpoczęcia wojny minęło ponad 80 lat…
Bronisław Komorowski*: Narody, które nie mają pamięci, są skazane albo na dewiację, albo na porażki. Trzeba wiedzieć, skąd się przychodzi, jeśli chce się rozumieć, dokąd się idzie. My zmierzamy w kierunku jak najlepszych relacji polsko-niemieckich, ale pamięć o czasach strasznych, trudnych, które także oznaczały zbrodnię wobec narodu polskiego, jest tu potrzebna. Uważam więc, że sama idea nie jest przestarzała. Może ona być oczywiście wzbogacana o inne, aktualne treści, ale przede wszystkim musi znaleźć taki wyraz, który trafi do młodszego pokolenia.
To może być interesująca kotwica mądrej pamięci, bo w relacjach polsko-niemieckich jest rzeczą ważną, aby nie tylko pamiętać o wspólnocie dramatycznego, złego losu, ale również pokazywać jak najczęściej to, że ten zły los udało się nam odwrócić i że dziś budujemy polsko-niemiecką wspólnotę dobrego losu, dobrego sąsiedztwa, dobrej współpracy, powiązań gospodarczych, członkostwa w UE i w NATO, wspólnej przynależności do świata zachodniego i demokratycznego.
Manuel Sarrazin (Zieloni) proponuje utworzenie funduszu, który np. pokrywałby koszty opieki medycznej nad jeszcze żyjącymi ofiarami wojny i okupacji czy też „symboliczne odszkodowania” dla miejscowości, w których popełnione zostały niemieckie zbrodnie wojenne. O reparacjach jako takich wprawdzie mowy nie ma, ale może jednak cała ta dyskusja coś dała?
Temat reparacji niemieckich w stosunku do Polski został „wrzucony” w debatę w Polsce, ale specjalnie nie chwycił. Widać, że w obecnej kampanii prezydenckiej też już nie istnieje. Zasadne zatem jest pytanie, po co Jarosław Kaczyński ten temat „wrzucał”, jeśli go nie kontynuuje i nie szuka pointy. Nie można w tak trudnych i delikatnych kwestiach, jak relacje polsko-niemieckie, pozwalać sobie na zachowania, które nie mają ciągu dalszego, bo relacje polsko-niemieckie są nas wszystkich zbyt ważne. Pozostaje natomiast problem, co zrobić, aby pojednanie polsko-niemieckie zakorzeniało się głębiej i miało lepsze owoce.
Chociażby w zaproponowanej przez Manuela Sarrazina formie?
Jeśli jest taka idea, żeby za pieniądze niemieckie zrobić coś dla społeczności tych wsi czy miasteczek, które w sposób szczególny i urągający cywilizacji ucierpiały podczas II wojny światowej, to uważam, że to jest dobry pomysł, służący umacnianiu tego, na czym nam wszystkim powinno zależeć, czyli na pojednaniu polsko-niemieckim i na przyszłości tych relacji.
A czy zastanawia się Pan czasem nad tym, czy być może za Pana prezydentury coś poszło nie tak, skoro dziś tak łatwo grać „antyniemiecką kartą”? Może pojednanie polsko-niemieckie nie było aż tak silnie ugruntowane, jak się wydawało?
Byłoby to przejawem arogancji, gdybyśmy stwierdzili, że pojednanie polsko-niemieckie zostało zakończone chociażby w momencie uścisku Kohla i Mazowieckiego w Krzyżowej. To też nie był początek, ale etap całego procesu, który musi trwać. Po obu stronach są obolałości. Również Polacy starają się dostrzegać ból niemiecki z powodu przesiedleń powojennych czy innych dramatycznych wydarzeń, które dotknęły ludność niemiecką.
Doświadcza Pan tego procesu „na własnej skórze”?
Mógłbym bym eksponatem w muzeum wypędzeń w Europie. Jestem z rodziny, którą II wojna światowa wypędziła z jej małej ojczyzny na wschodzie, na wschodnich terenach Rzeczpospolitej. A urodziłem się już na polskich Ziemiach Odzyskanych, w domu, w którym jeszcze były zabawki jakiegoś niemieckiego dziecka, które gdzieś uciekło z rodzicami. Doskonale czuję, że to musi być proces. On się we mnie dokonuje. Dokonuje się w mojej rodzinie, jak i w większości polskich rodzin. Prawie nie ma w Polsce rodziny, która w czasie wojny nie straciłaby kogoś z rąk niemieckich. Noszę imię po moim stryju, który został rozstrzelany na rozkaz niemiecki w Wilnie za polską konspirację, gdy miał 16 lat. Noszę je z całym bagażem historii, ale noszę i w głębokim przekonaniu, że również ja mam obowiązek przełamania negatywnych stereotypów w relacjach polsko-niemieckich i dołożenia cegiełki do budowania dobrosąsiedzkich relacji między Polską a Niemcami. To jest proces i nic nie jest raz na zawsze załatwione.
Ostatni barometr polsko-niemiecki wykazał, że niemal 1/3 Polaków kojarzy Niemców z wojną i jej konsekwencjami. Z drugiej strony sympatię do Niemców deklaruje 42 procent pytanych. Jak Pan interpretuje to „rozdarcie”?
Wszystkie kraje i narody, łącznie z Niemcami, są rozdarte między historią, teraźniejszością a przyszłością. Głupie są narody, które próbowałyby żyć bez pamięci. Problem polega na tym, czy w narodach i poszczególnych państwach istnieje wystarczający potencjał służący zbudowaniu przyjaznych relacji, pomimo dramatycznej historii. Oceniam, że w Polsce tak jest.
Przypomnę słynny list biskupów polskich do biskupów niemieckich na tysiąclecie państwa polskiego, w którym biskupi polscy, wbrew władzom komunistycznym wybaczali zbrodnie niemieckie na narodzie polskim, ale także prosili o przebaczenie z tytułu wszystkich krzywd, których Niemcy doznali ze strony polskiej. Ten potencjał przyjaźni i pojednania był zawsze i myślę, że on jest o wiele większy niż w innych krajach.
Dlaczego?
To bierze się stąd, że Polacy są relatywnie dużym narodem, z bogatą historią relacji polsko-niemieckich, nie tylko tych złych, ale i z wielowiekowym dobrym sąsiedztwem. Co więcej, z ogromną liczbą ludzi, w których żyłach płynie krew niemiecka, tak jak i u wielu Niemców płynie ogromna ilość krwi polskiej. To mieszanina, która w moim przekonaniu, może ułatwiać współpracę i porozumienie. Polska wykazała w tej części Europy największą skłonność do budowania porozumień i pojednania ponad trudną historię.
Dziękuję za rozmowę.
żródło – Deutsche Welle