Udostępnij ten wpis

Bronisław Komorowski: Patriotyzm jako maczuga do walenia innych po łbach

Dla mnie momentem przełomowym definitywnego rozłamu dawnego ruchu „Solidarności” było słynne wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego w Stoczni Gdańskiej. Wtedy wraz z kolegami dowiedzieliśmy się, że w czasach PRL staliśmy po stronie ZOMO. To kłamstwo. Ja stałem i stoję po właściwej stronie. A Jarosław Kaczyński w pewnym momencie stanął tam, gdzie sędzia Andrzej Kryże, który w 1979 roku skazał mnie za udział w obchodach Święta Niepodległości – mówi Onetowi były prezydent, Bronisław Komorowski.

Janusz Schwertner: Dlaczego 11 listopada nie świętujemy razem?

Bronisław Komorowski: Pewnie dlatego, że nie ma zgody na PiSowską interpretację historii i na zakłamanie tradycji i używanie jej jako maczugi politycznej do walenia innych po głowach.

A może zawiodła cała klasa polityczna? Także ta z pańskiego obozu.

Nie sądzę. Nigdy nikogo nie wypychałem z obrazu polskiego patriotyzmu, nigdy nikogo nie oskarżałem o zdradę. Wręcz przeciwnie zawsze zapraszałem do przeżywania rocznic narodowych wspólnie, pomimo zróżnicowania.

Jako prezydent, naprawdę liczył pan, że marsz „Razem dla Niepodległej” przyciągnie i zjednoczy zwaśnione środowiska?

Zapraszałem przedstawicieli wielu nurtów także opozycyjnych. I w dużej mierze to się udało. Wśród uczestników byli m.in. lewicowy i narodowcy odwołujący się do tradycji obozu Narodowo Demokratycznego. Nie reprezentowali mojej tradycji, ale byli dla mnie ważni jako depozytariusze tego sposobu myślenia, który w okresie międzywojennym ukształtował połowę Polaków. W trakcie naszego marszu składaliśmy więc kwiaty i pod pomnikiem Romana Dmowskiego, a nie tylko Piłsudskiego i Witosa.

A przyglądając się manifestacji narodowców dostrzegał pan raczej młodych ludzi z pasją czy rosnącą groźbę nacjonalizmu?

Nie chcę nikomu odmawiać motywacji patriotycznych, wówczas widziałem głównie pochodnie, podpalony wóz transmisyjny zamaskowane twarze itd. Dostrzegłem więc pewne zagrożenie: w marszu radykalnych narodowców zauważalna była chęć skierowania tradycji niepodległościowej przeciwko innym. Atakowano mniejszości, atakowano cudze poglądy i wrażliwości. To  mnie niepokoiło i postawiło pytanie, czy chodzi o pamięć – czy po prostu o bieżącą walkę polityczną. Dziś wydaje się, że notorycznie korzystamy z historii po to, by okładać się po głowach. Weźmy Żołnierzy Wyklętych. To albo bohaterowie bez skazy, albo tylko zbrodniarze.To uproszczenia, i prymityzowanie odczytu historii. To nie było tak czarno-białe.

Z czego one wynikają?

Z głupoty, wyrachowania, ignorancji. Wielu ludzi odwołuje się do tradycji, choćby do tradycji Romana Dmowskiego, ale równocześnie nic o nim nie wie.

Politycy też brutalnie uproszczają polską historię.

Tak, nawet gorzej, bo historią manipulują. A według mnie uczciwość w interpretacji historii polega na tym, by starać się dostrzegać różne wrażliwości i punkty widzenia. Nic nie jest czarno białe. Żołnierze Wyklęci to dobry przykład. Mam prawo o tym mówić, bo mój ojciec był w partyzantce powojennej.

Walczył przeciwko Rosjanom na Wileńszczyźnie.

Na szczęście. O tym, że nie brał udziału w wojnie bratobójczej, między Polakami, zawsze mówił z wielką ulgą. Miał szczęście, że to go ominęło. Dziś wszelkie próby czynienia wzorca do naśladowania z jakiejkolwiek formy walki bratobójczej są według mnie politycznie błędne. Ludziom, którzy poszli do zbrojnego podziemia po wojnie, należy się pamięć i zrozumienie dla ich niesłychanie skomplikowanych losów. Gdy słyszę to określenie: „żołnierze niezłomni” to myślę sobie, o co tu chodzi ?. Czy żołnierze Armii Krajowej, którzy wyszli z podziemia, poszli do pracy i założyli rodziny, zostali złamani? To nonsens. Trzeba rozumieć złożoność polskiej historii. Wtedy, po 45 roku, większość szła do pracy, a część jedynie czekała na III wojnę światową. I jednym i drugim należy się zrozumienie.

Pański ojciec jak widział przyszłość?

Czekał na wojnę. Nigdy nie twierdził jednak, że ma monopol na prawdę. Wręcz odwrotnie, był wdzięczny konkretnym ludziom, którzy po zakończeniu wojny mu powiedzieli: nie idź do lasu, tylko na studia. Poszedł z fałszywymi papierami. Został profesorem Uniwersytetu Warszawskiego.

Wiele lat później, jako młody opozycjonista, uczestniczył pan w obchodach Święta Niepodległości przed Grobem Nieznanego Żołnierza.

Był rok 1979, władza tę manifestację uznała za nielegalną. W latach 70-tych władze komunistyczne nie tolerowały obchodów 11 listopada. Postanowiliśmy wspólnie z przyjaciółmi przełamać ten opór. W 1979 doszło do kolejnego  dużego wystąpienia łączącego kilka nurtów opozycji. Przemawiałem przed Grobem Nieznanego Żołnierza jako przedstawiciel młodego pokolenia. Stwierdziłem między innymi, że Polska nie jest krajem suwerennym, za co zostałem skazany na więzienie, podobnie jak trzech moich kolegów. Przeciwko mnie zeznawali funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa. Oskarżali mnie o obrazę ich uczuć narodowych.

Z jakimi emocjami przyjął pan tamten wyrok?

Z dumą. Zeznawała m.in. moja ciotka, wnuczka Henryka Sienkiewicza. Stwierdziła przed sądem, że jej dziadek byłby bardzo dumny. Z werwą bronił mnie ksiądz Stanisław Małkowski, który kilka lat temu odprawiał egzorcyzmy przed Pałacem Prezydenckim. Wtedy atmosfera była wyjątkowa. Na sali byli wybitni adwokaci, był Jacek Kuroń, byli moi przyjaciele z harcerstwa, którzy rozwinęli polski sztandar. W tym klimacie sędzia Andrzej Kryże wlepił nam kary więzienia.

Sędzia Kryże już w wolnej Polsce doczekał się funkcji wiceministra sprawiedliwości w rządzie Prawa i Sprawiedliwości. Jak do tego doszło?

Nie mam pojęcia, jakie ścieżki doprowadziły sędziego Kryże do takiej kariery. Nie chcę mówić o nim nic złego, szkoda tylko, że PiS stosuje podwójną miarę: wszędzie tropią ekskomunistów szczególnie w szeregach ich politycznych konkurentów. Ci sami komuniści są dobrzy jeśli znajdują się w ich szeregach. Tej podwójnej miary nie mogę zaakceptować.

Jaka siła sprawiła, że komunistyczny sędzia odnalazł się w obozie, który mówił o potrzebie rozliczenia komunizmu?

Słyszałem, że była to osobista znajomość Zbigniewa Ziobry. Z kolei kolegą sędziego Kryże w kierownictwie resortu był prezydent Andrzej Duda. Tak czy siak, ten kto skazywał niepodległościowców w latach 70-tych i 80-tych został wiceministrem sprawiedliwości w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. To chichot historii.

Przypadek Andrzeja Kryże to dla pana jeszcze jeden dowód złożoności polskiej historii?

Tak, przy czym nie miałbym dziś oporów, by wraz z nim złożyć kwiaty przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Pretensje mam do PiS-u za ich niesłychaną hipokryzję.

Nie ma pan dziś autorytetów?

Odczuwam pewną pustkę. Nie ma już na świecie Tadeusza Mazowieckiego ani Władysława Bartoszewskiego, obaj w ostatnich latach byli brutalnie atakowani przez złych, małych, głupich ludzi. Władek przeżył Auschwitz, przetrwał stalinowskie więzienie, wyszedł zwycięsko z różnych form represji. Wiem, że gwizdy na cmentarzu powązkowskim to hańba dla nas wszystkich. Bo Władysław Bartoszewski był jak wzorzec metra z Sevres, wzorcem polskiego patriotyzmu. Ale moment, gdy prawica gwizdała na niego 1 sierpnia był jednym z najtrudniejszych w jego życiu.

Jest jeszcze w panu wiara, że Polacy będą szli razem?

Długo wydawało się, że to jest możliwe. Tak wydawało się po odzyskaniu wolności w 1989 roku. Sądziłem, że istnieje szansa na odbudowę wspólnoty narodowej w bardzo szerokim zakresie. Gdyż do transformacji ustrojowej doszło nie w wyniku walki ale kompromisu.

A dziś?

Jestem już sceptykiem. Choć z drugiej strony – historia cały czas płynie, czasami wręcz galopuje. Wszystko się może zdarzyć. Wydawało się przecież, że tragedia smoleńska i wspólnota żałoby sprawi, że znów poczujemy, że jesteśmy razem. Przez chwilę zresztą tak było.

Ostatecznie Smoleńsk podzielił nas jeszcze mocniej.

Tak, bo znów pojawili się ci, którzy zamienili żałobę w brutalny oręż polityczny. W narzędzie do atakowania innych. Szkoda. Mogło być inaczej.

Kiedy zdał sobie pan sprawę, że ludzie dawnej „Solidarności” nie zdołają się zjednoczyć nawet przy okazji 11 listopada?

Dla mnie ważnym wydarzeniem w ramach naszego procesu podziału dawnego obozu Solidarności było słynne wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego w Stoczni Gdańskiej. Wielu dawnych działaczy opozycji antykomunistycznej usłyszało wtedy nową, PIS-owską interpretację historii. Kaczyński próbował ustawić nas tam, gdzie kiedyś stało ZOMO. Oczywiście dla własnej formacji rezerwował miejsce, w którym stali wówczas stoczniowcy. 11 listopada to dobry moment bym przypomniał, że ja zawsze stałem i nadal stoję po właściwej stronie historii i teraźniejszości. To Jarosław Kaczyński powinien wytłumaczyć się, dlaczego stoi razem z sędzią Andrzejem Kryże, który nas, działaczy antykomunistycznego podziemia skazał na więzienie za zorganizowanie demonstracji przed Grobem Nieznanego Żołnierza 11 listopada  1979 roku.

To dlatego w tym roku razem z Andrzejem Czumą zaprosiliśmy do wspólnego złożenia wieńca w rocznicę odzyskania niepodległości naszych towarzyszy walki z czasów opozycji niepodległościowo-demokratycznej lat 70-tych i 80-tych oraz przedstawicieli współczesnych środowisk opozycji demokratycznej. To są nasze wspólne korzenie.

Źródło: onet.pl

Fot. Wojciech Grzędziński